Zimne ognie. Autostopowe perypetie bagietkowej przygody

edit: Bartek Kubuj/ kubujasso


Nadeszły czarne chmury dla szeroko pojętej branży literackiej, jednak blogów w internecie jak po deszczu. Pojawiają się i znikają, oferując rozmaite treści co raz bardziej wymagającym czytelnikom, bo tak naprawdę to od nich zależy los pisarskiego dorobku blogera. Tak też niczym w wyścigu szczurów, blogerzy przeganiają się w co raz to ciekawszych i bardziej wymyślnych przepisach kulinarnych, poradach co do wyboru sposobu ćwiczenia na siłowni, stylizacjach modowych, czy wreszcie zagranicznych wojażach. Wspólnym mianownikiem tych wszystkich tekstów, niezależnie od tego, czy możemy już je zaliczyć do arcydzieł literackich czy perfidnej grafomanii, jest pewna idealizacja rzeczywistości. Ciasto udaje się za pierwszym razem i wygląda tak, że aż ślinka cieknie, a ćwiczenia, pomimo morderczej ilości powtórzeń może każdy wykonać. Liczne blogi coachingowo-lifestyle'owe podpowiadają w końcu, że przecież wszystko można i trzeba mierzyć wysoko, bo dzisiaj jest teraz, a zaraz będzie jutro, więc może już być za późno. Za późno na odważne życie, poza strefą komfortu, spełniając marzenia - np. te o podróżowaniu autostopem.
Jeśli chodzi o blogi podróżnicze, to tutaj dosłownie mit goni legendę - niejeden będzie próbował wciskać kit, że podróżowanie autostopem pozwala na wyzbycie się wszelkich własnych ograniczeń, ominięcie bariery ekonomicznej (bo przecież za darmo), spojrzenie na życie z innej perspektywy, zanurzając się choć na chwilę w innej kulturze. No i fajnie, ktoś pomyśli, niezwykle romantycznie i optymistycznie, więc czemu by nie dojechać stopem na koniec świata, a może i jeszcze dalej?
Z mojego doświadczenia wynika, że to właśnie tam dalej kryje się cała prawda o autostopie, skrzętnie ukrywana przez media społecznościowe, które kreują rzeczywistość tak, jak im się żywnie podoba, a niewygodną często prawdę zamiatają pod przysłowiowy dywan. Nie będzie nadużyciem stwierdzenie, że stopowanie stało się modne. Modzie, jako takiej również rozumianej nie mogłam pozostać bierna. Postanowiłam więc sprawdzić, czy ten cały autostop to jest wart Zachodu. Dosłownie rozumianego  bo na pierwszą podróż autostopem wybrałam Francję.
Aby uniknąć spoilerów już na samym początku tej historii mogę powiedzieć tylko, że sam początek podróży był jak kubeł zimnej wody bezpardonowo wylany na moją delikatną, disneyowską duszę, z tendencjami do idealizowania często brutalnej rzeczywistości. W mojej naturze kłamstwo absolutnie nie leży, dlatego też nie będę tu truć, że było jak z bajki, bo nie było. Dlatego jeśli ktoś ceni sobie taki zdrowy sceptycyzm z drobną dozą jęczenia i marudzenia, to zapraszam serdecznie, ba, można sobie nawet piwo otworzyć, bo miejscami będzie zabawnie. Jeśli jednak ktoś liczył na serię fajerwerków, to już niech lepiej poczeka do Sylwestra. Ja tu mogę Wam odpalić co najwyżej zimne ognie.
Punkt szósta trzydzieści zadzwonił budzik. Boże, pomyślałam, to już dzisiaj i przewróciłam się na drugi bok. Nie wstałam, tak jak chciałam, nawet śniadania nie zjadłam przed wyjściem, bo czułam, jak żołądek podchodzi mi pod samo gardło.
-Spotkajmy się na stacji benzynowej, bo z miasta to tam najłatwiej będzie coś złapać - w tamten gorący lipcowy poranek pomysł Huberta zdał mi się być nadzwyczaj racjonalny. Ja nie byłam jeszcze gotowa na logiczne myślenie. Moja uwaga skupiała się raczej na kwestiach logistycznych - miałam do zabrania wielki plecak z kilkunasto- kilogramową zawartością, głównie o charakterze żywieniowym. Na zewnątrz skwar zdawał się smażyć rzeczywistość na płycie rozgrzanego i niemal roztapiającego się asfaltu. Jedyne na co miałam ochotę, to święty spokój.
-Okej, to weź mi wyślij adres jakiejś stacji - wysłał. 4 km od mojego noclegu. Nie będę tutaj rzucać mięsem, ale chyba każdy domyśla się, co mogłam pomyśleć, gdy w 34-stopniowym upale przemierzałam miasto w żółwim tempie pod przygniatającym ciężarem plecaka. Przygniatało mnie też niewyspanie z dawką irytacji i poczuciem absolutnej beznadziei, bo moje umiejętności google maps były wówczas niewiele większe od zera. Krótko mówiąc, najchętniej usiadłabym na tyłku i czekała, aż ktoś mnie stamtąd zabierze z litości. Szłam jednak, pomimo potu oblewającego moje ciało od góry do dołu i nie dawałam za wygraną. Tak bardzo byłam tego stopa ciekawa.


Komentarze

Popularne posty