Marokańskie przebiśniegi, czyli subiektywnie o muzułmańskiej kobiecości.



Marokańskie przebiśniegi, czyli subiektywnie o muzułmańskiej kobiecości. 

Chociaż kobiecość  została niemal w całości okryta grubą kołdrą milczenia, to pod tą warstwę restrykcji dociera jeszcze gdzieniegdzie trochę świeżego powietrza.

Przygryzanie krwistoczerwonych warg, szeptanie do ucha ciepłym, lekko zachrypniętym głosem, zarzucanie włosami na prawo i lewo, kołysanie biodrami. Posyłanie niewinnych, głodnych spojrzeń spod wy(re)tuszowanych rzęs, zakładanie nogi na nogę,  stukanie o podłogę obcasem wygiętym w nienaturalnym (czyżby?) kształcie. Koszulka opadająca nonszalancko poniżej linii obojczyków i odsłonięte kostki. O, tutaj proszę się zatrzymać. To jest już za dużo na delikatne, męskie sumienie i proszę natychmiast się zakryć. Ale już.
Więc muzułmanki w Maroko posłusznie się zakrywają. Zadziwiające, jaką kreatywnością można się wykazać, gdy ma się do dyspozycji jedynie długie do kostek szaty, nierzadko o workowatym, mało finezyjnym kształcie. A jednak, kobiecość gdyby była kwiatem, z całą pewnością byłaby przebiśniegiem i bez względu na wszystko znalazłaby odpowiednie dla siebie ujście, by tylko ujrzeć światło dzienne. A że to, co stłumione uderza ze zdwojoną siłą, niech drżą wszyscy mężczyźni, którzy chcieli schować za zasłoną nieciekawego ubrania to, co urzeka najbardziej. Ich sprytowi umknęła jednak pewna prawda uniwersalna, że to czego nie widać pozostawia jeszcze odrobinę miejsca na wyobraźnię, która z kolei zobaczyć może absolutnie wszystko. Tymi hidżabami więc drodzy panowie, to sobie po prostu strzeliliście w kolano.



W Maroko nie wszystkie kobiety noszą hidżaby czy burki. Według Koranu, zobowiązane do noszenia hidżabu są muzułmanki po osiągnięciu kobiecej dojrzałości i jedynie w obecności dorosłych mężczyzn. W obecności kobiet innego wyznania czy rodziny, hidżabu zakładać nie muszą. Zasada ta nie jest jednak ściśle przestrzegana, ponieważ wszystko zależy od panującego w danej rodzinie zwyczaju, a więc od decyzji ojca albo męża. Tym samym wymaganie, by zakrywały się tylko kobiety dojrzałe, może być przez głowę rodziny zaostrzone lub nawet zupełnie zniesione. I tak niektóre dziewczynki,  ubierając się do szkoły, pomimo obowiązkowych mundurków, zakrywały włosy pod chustą, a inne nie. Te pierwsze posyłały wówczas zazdrosne spojrzenia swoim wyzwolonym koleżankom, którym włosy rozpuszczone jak dziadowski bicz mogły sobie beztrosko powiewać na wietrze. Na mnie też patrzyły z nieukrywaną zazdrością, mierząc mnie od stóp do głów (ze szczególnym uwzględnieniem spojrzenia na stopy, bo kobiety mojego wzrostu, a więc powyżej 180 cm to tam prawdziwa egzotyka).  



Zastanawiałam się, jaki jest sens noszenia mundurków, gdy i tak równości w prawdziwym życiu te dzieci nie uświadczą.  Mimo szczerych chęci i ustalania zasad, w rzeczywistości nic nie jest takie, jakie miało być zgodnie z pierwotnym założeniem. Chociaż kobiecość  została niemal w całości okryta grubą kołdrą milczenia, to pod tą warstwę restrykcji dociera jeszcze gdzieniegdzie trochę świeżego powietrza. Nigdy wcześniej nie widziałam na przykład, by ktoś z taką starannością dobierał dodatki – od butów po biżuterię, wszystko w tym samym, miedzianozłotym odcieniu.  Nigdy wcześniej nie widziałam też tak niezwykłych haftów i wzorów materiałów sprzedawanych do uszycia sukni w najrozmaitszych kolorach – oczywiście ze szczególnym upodobaniem wszelkiej maści odcieni niebieskiego. Całość przyozdabia z reguły misternie utkany makijaż, ze szczególnym uwzględnieniem makijażu oczu, które tak często są jedynym aktywnym środkiem wyrazu zainteresowania płcią przeciwną.



Mówię przeciwną, bo kultura ta na otwartą rozmowę o relacjach homoseksualnych zdecydowanie nie jest jeszcze gotowa. Ba, całość idzie w zupełnie odmiennym kierunku – choć na pewne rodzaje związków monogamicznych islam nie przyzwala, nie ma nic przeciwko poligamii, a konkretniej – poliżonii. Żeby nie było za dobrze, Marokańczyk zgodnie z prawem żony może mieć tylko dwie. Choć od przybytku głowa podobno nie boli, to od dwóch żon pod jednym dachem już na pewno może. Emocje nie mają w zwyczaju przystosowywać się do panującego porządku społecznego, co często znajduje swoje ujście w spektakularnej eksplozji, w najmniej odpowiednim momencie.
Jedna z bardziej szokujących scenek rodzajowych miała miejsce w autobusie. Trasa wiodła z północy na południe, od zmierzchu do świtu, przez całą, głęboko czarną, afrykańską noc. Klima działała na pełnych obrotach, z głośników sączyła się wieczorna modlitwa i działając niemal hipnotyzująco, zdołała uśpić połowę pasażerów autobusu już na początku podróży. Niestety, nawet najprzyjemniejsze dla ucha dźwięki nie byłyby w stanie w tamtym czasie ukoić moich zszarganych nerwów. Czułam się jak ludzkie origami próbując ułożyć się do snu na fotelach wbijających się w każdą możliwą część mojego ciała, lecz niestety na próżno. Telefon rozładowany, gazeta przeczytana, więc jedyne co można było w tamtym czasie robić, to oddać się rozkoszy nicnierobienia i obserwowania. Obserwowałam podróżnych, tych wchodzących do autobusu i wysiadających na kolejnych przystankach wzdłuż marokańskiego wybrzeża. Beznamiętne zawieszanie uwagi na kolejnych podróżnych przerwały nagłe, głośne wrzaski. To kobieta, cała na biało, wdrapała się po schodach do busa i z nietęgą miną krzyczała na swojego (prawdopodobnie) męża. On zmieszany, też cały na biało i z workiem śmierdzących ryb, nie reagował specjalnie, tylko rozglądał się na boki w poszukiwaniu miejsca do odłożenia bagażu. Ona nakręcała się dalej, a że arabski przez swoją twardość brzmi niezwykle groźnie, zaczęłam współczuć facetowi, z którym przyszła. Coś jej odbąknął  cicho, usiadł za mną, a ona na drugim końcu autobusu. Kilka godzin później, gdy autobus zaczął się znacznie wypełniać nowymi podróżnymi, kobieta uległa i niczym córka marnotrawna, przesiadła się do swojego męża. Od tamtej pory byli już cicho. Biała pani od czasu do czasu tylko pochlipywała.


Okazywanie uczuć w przestrzeni publicznej nie należy do szczególnie pożądanych zachowań w Maroku. Na ulicach, sukach, a broń Cię (Allahu?) przy meczetach, nie doznamy tej wątpliwej przyjemności poobserwowania pijących sobie z dziubka kochanków. A jednak marokańskie autobusy wyłamują się z tej koncepcji i nie wiedzieć czemu, traktowane są nieco inaczej. Każde dwa sąsiadujące ze sobą siedzenia w rzędach po obu stronach autobusu stanowiły niejako odrębną przestrzeń prywatną, w którą nikt nie miał ochoty zaglądać. Ja zajrzałam. Obok mnie, po drugiej stronie autobusu, siedziała para nastolatków. Kleili się do siebie tak, że aż mdliło, a co ciekawe, to nie ona na to migdalenie się nalegała, tylko on. Gdy opierała się o jego silne, męskie ramię, chłopak był cały w skowronkach, a dziewczyna świadoma swojej przewagi i kontroli nad całą sytuacją, uśmiechała się, nie kryjąc pewności siebie.



Takich obrazków jednak nie pooglądamy zbyt często. Poza oniryczną rzeczywistością autobusową, miejsca dla kobiet w przestrzeni publicznej jest niewiele. Nie siedzą przy stolikach na kawie czy herbacie, rzadko też ją podają. Nie widać ich przy piecach z tagine – tradycyjną marokańską potrawą przygotowywaną w specjalnym naczyniu z gliny przeznaczonym do gotowania nad rozżarzonym węglem lub drewnem. Nie ma też dla nich specjalnie wydzielonej przestrzeni do modlitwy, które dla mężczyzn znajdują się praktycznie wszędzie – od dworców autobusowych, przez stacje benzynowe, po niewielkie restauracje w małych miasteczkach po drodze na pustynię. Na pustyni też ich nie ma – być może dlatego turystki robią tam taką furorę, że nomadzi chcą sobie z nimi robić zdjęcia, zaparzać miętową herbatę na bolące gardło, a gdy trzeci dzbanek nie przynosi ukojenia w bólu, proponować masaż ciała na gardło (przykład z autopsji).



Gdzie zatem możemy muzułmanki zobaczyć? Najczęściej chyba podczas suk, czyli żyjących własnym życiem bazarów marokańskich, podczas których najrozmaitsze smaki i zapachy rozchodzą się w ciasno utkanej przestrzeni, rozbijając się o głosy targujących się handlarzy i kupców. Tam kobiety mogą robić praktycznie wszystko – handlować, piec khobzy, (tradycyjne marokańskie pieczywo serwowane do każdego rodzaju potraw), mielić ziarna owoców drzewa arganowego do oleistej pasty, z której potem produkuje się drogocenny olejek arganowy i wiele innych. Jeśli chodzi o handel, najczęściej spotkać je możemy przy ubraniach.



Moda w krajach arabskich żyje swoim własnym życiem i należy do chyba najbardziej eklektycznego rodzaju sztuki, jaki tylko można uświadczyć. Jak już było wspomniane, z jednej strony krój sukienki ma zachować pozory konserwatywnego podejścia do stroju, z drugiej wypełnienie materiału ma cieszyć znudzone codziennością oko. Muzułmanki tęsknym okiem spoglądają w stronę naszego zachodniego świata i też by chciały tak jak my, ale nie mogą. Już dawno jednak cały świat padł ofiarą zachodniego kapitalizmu i nadwyżka tekstyliów dotarła również do Maroko. Największą rozrywką suki w Agadirze był bowiem wielki bazar second hand. Muzułmański lumpeks przerósł wszelkie moje oczekiwania (a raczej ich zupełny brak) – góry ubrań na długich, prowizorycznych stołach zdawały się rosnąć wraz z przerzucaniem kolejnych stosów, a ich jakość i cena zahipnotyzowały mnie do reszty. Podobnie jak wiele innych turystek, które nie mogły wyjść ze zdumienia, że to co jeszcze przed chwilą znajdowało się na półkach sklepowych, teraz trafiło na drugi koniec świata. Wśród bladych twarzy przyjezdnych kręciły się dwie dziewczynki, przykładające do siebie kuse sukienki i bluzki z odkrytym brzuchem, po chwili jednak je odkładając. Niech pani to przymierzy. Pani to będzie pasować – usłyszałam ledwo słyszalne słowa dziewczynek na pożegnanie. Bluzek nie kupiły. Dla mnie też były one za krótkie.



Jadąc do Maroko jako wysoka, biała turystka, wolałam specjalnie się nie wyróżniać. Nosiłam sukienki do kostek, a ramiona przykrywałam chustą kupioną w jednym z lokalnych sklepików. Nie wszystkie przyjezdne kobiety decydują się na wpasowanie się w realia kultury muzułmańskiej i kierując się wygodą, noszą krótkie spodenki i bluzki na ramiączkach, a włosów nie związują. Wśród starszej części  społeczeństwa taki strój może siać zgorszenie i być wyrazem braku szacunku dla ich tradycji, jednak wśród młodych, przyzwyczajonych do nadciągających z całego świata turystów (zwłaszcza surferów) takie roznegliżowanie nie robi specjalnego wrażenia. Nieustanna rotacja przyjezdnych sprawia, że nie ma sensu poświęcać temu większej uwagi, a poza tym kulturowy powiew świeżości jeszcze nikomu nie zaszkodził.




Ten wiatr z Zachodu wieje tak już od dobrych kilku lat i co raz częściej dociera w najdalsze zakątki Maroka. Kilka lat temu przywiał do Auriru, małej miejscowości nadmorskiej koło Agadiru pewną Czeszkę, która zakochawszy się w ludziach i kulturze Maroka, postanowiła zamieszkać tam na stałe. Wraz z koleżanką z czasów studenckich założyły hostel, z którego dachu rozpościera się przepiękny widok na ocean. Prowadzi go niemal samodzielnie od A do Z– odbiera gości z lotniska, sprząta pokoje, przygotowuje śniadania i doradza, co warto zobaczyć. Jej pozytywna energia i smykałka do biznesu przyciągnęły…wielu młodych, lokalnych mężczyzn, którzy nie tylko współtworzą z nią to miejsce, ale przede wszystkim spełniają jej wszelkie prośby i traktują z należytym szacunkiem jako swoją szefową. Pomimo stałego zamieszkiwania w Aurirze, nie zamieniła krótkich spodenek i japonek na hidżab, a wręcz przeciwnie. To do niej zaczęli przystosowywać się okoliczni mieszkańcy. Pan z pobliskiego sklepu na przykład specjalnie dla niej sprowadza jej ulubione, ryżowo-kokosowe mleko.
Nie wszystkie kobiety mają tyle szczęścia, co Czeszka z Auriru. Milczą, bo nie są słuchane, a swoimi wymyślnymi strojami próbują zwrócić na siebie uwagę. Jedno spojrzenie wystarczy, by odkryć to, co szczelnie chowane pod warstwą ciężkiego materiału. Gdzieś spomiędzy chust i warstwy makijażu nieśmiało i subtelnie próbuje wydostać się tłamszona od wieków kobiecość. Mam nadzieję, że w końcu jej się uda. 





Komentarze

Popularne posty