Część I - od ślimaka do zimnego dorsza


Chyba każdy, kto podróżuje samochodem jechał kiedyś przez Niemcy. Bo jedzie się szybko, właściwie nie ma żadnych ograniczeń, a standard autostrad naszych zachodnich sąsiadów to jak niebo a ziemia w porónaniu z jakością nawet najlepszych polskich dróg. Przychodzi jednak taki moment ( około szósta godzina jazdy ), że wszyscy, a przede wszystkim kierowca, mają już dość. Wcześniej kusząca wizja pustej, równej nawierzchni, po której można śmigać jak nóż po maśle, staje się walką z narastającą sennością, której nie poskromi nawet najbardziej krwawy audiobook.  Nie ma na to rady, trzeba się w końcu gdzieś zatrzymać, przespać, wziąć głęboki oddech i zacisnąć zęby, bo przecież trzeba będzie jechać dalej. To "dalej" zdawało się nie mieć końca, więc chyba nie muszę wyjaśniać, jak wielka była nasza radość za każdym razem, gdy dojeżdżaliśmy do planowanego noclegu. I na tej właśnie niezrównanej euforii były oparte pierwsze trzy dni. Miluza, Rivabellosa i Amares. Francja, Hiszpania i Portugalia. Wszystkie nieznane, niepopularne, nieturystyczne. W Miluzie w niedzielę pusto, sklepy pozamykane, a restauracje nieczynne. Jedyna atrakcja, zabytkowy Kościół na renesansowym rynku, był akurat w remoncie. Miluza zdawała się być martwą lub pogrążoną w głębokiej śpiączce. Jedynym, wydawałoby się żywym elementem była powiewająca na najwyższym budynku flaga Unii Europejskiej ( och, ironio ). Ale przynajmniej ślimaków posmakowałam. Absolutne 9/10, ale to pewnie za sprawą aromatycznego sosu.  



Stamtąd naszym kolejnym przystankiem była hiszpańska Rivabellosa. Nic specjalnego, tym razem typowy hotel przy autostradzie, żadnych "must-see" po drodze. Tylko krajobraz zaczął się mocno zmieniać - najpierw jeszcze we Francji w typowo prowansalski, zielony i urodzajny, później w postapokaliptyczny, jak po przejściu plagi ognia i suszy, skalisty i nagi. Ale ten, można rzec, "akt" natury, miał w sobie coś zapierającego dech, trochę przerażającego, co dodatkowo podsycały zbliżające się czarne chmury zwiastujące dawno wyczekiwany deszcz na czerwonej ziemii Półwyspu Iberyjskiego. 

Okazało się, że deszcz ten byłby jak kojący balsam sczególnie w Portugalii, w której z powodu jego długotrwałego braku wiele lasów po prostu poszło z dymem. Im dalej jechaliśmy tym było co raz goręcej, dobrze, że klimatyzacja ani razu nie odmówiła nam posłuszeństwa. Tym razem nie tylko zmęczenie podróżą, ale i napastliwie wdzierającym się przez okno słońce podsuwało nam obrazy wygodnego łóżka, orzeźwiającego basenu, ciszy i spokoju. Dwa pierwsze życzenia złota rybka nam spełniła. Pozostałe  zamieniła na dwudniową imprezę. 
Kolejną przerwą w podróży na południe było spotkanie z naszymi przyjaciółmi w Amares - miejscowości mniejszej niż Koronowo, ale wypromowanej jak Sandomierz. Wypromowanej wśród jego własnych mieszkańców - pomimo wielu przygotowanych punktów noclegowych i bliskości zarówno do Porto jak i Bragi, turystów tu nie widać. Tubylcy natomiast szczycą się pięknymi zabytkowymi kościołami, rzetelnie utrzymywanymi tradycjami i pysznym winem sprzedawanym w największym supermarkecie w mieście. A przy tym są tak życzliwi i otwarci, że nie sposób oprzeć się urokowi niewielkiemu Amares. Choć wyjazd był całkowicie z naszej inicjatywy i to my poinformowaliśmy naszych przyjaciół o chęci odwiedzenia i zobaczenia Portugalii, przez dwa dni gościli nas jak jakiś arcyważnych ambasadorów. Pierwszego dnia po przyjeździe, gdy okazało się, że mamy do swojej dyspozycji ogromny dom z basenem, zaprosiliśmy na wieczór całą grupę z zeszłorocznej wymiany. Przyjechali wszyscy. I nie tylko przywieźli alkohol i jedzenie, ale też zaproponowali swoją pomoc w zwiedzaniu Porto następnego dnia. I chociaż poprzedni wieczór kompletnie nas wykończył, daliśmy się namówić na szwendanie się tam i z powrotem, w górę i w dół wąskich uliczek Porto. 
Jak najlepiej zaznaczyć tradycję rybacką? Wielka sieć lewitująca w powietrzu powinna załatwić sprawę. 

Pomnik Tragedia na Morzu i nasz brak ogłady :)

Promenada we mgle

Ribeira w deszczu i we mgle
Nazwa mówi sama za siebie - miasto portowe, leżące bezpośrednio nad oceanem między sześcioma długimi mostami. Pod mostami przepływają barki, nad nimi jeździ kolejka - gondola, a po nich przemieszczają sie wszyscy mieszkańcy i turyści. Zdania o Porto ( tak jak jej części ) są podzielone. Jedni uważają, że miasto wymaga renowacji, bo straci swój urok; inni uważają, że ten urok bierze się właśnie z braku renowacji. Szczególnie kontrowersyjną jest typowo rybacka dzielnica Ribeira ( pt. Mała Rzeczka ), niegdyś zamieszkiwana przez najlepszych poławiaczy, teraz podupadająca, będąca jedynie wymienianą w przewodnikach po Porto. 

W Porto odbyliśmy też krótką lekcję historii w obrazkach. Pierwszy raz zetknęliśmy się ze słynnymi azulejos. Słynne na całą Portugalię biało-niebieskie mozaiki układają się na dworcu w najważniejsze wydarzenia historyczne. Większość z nich to nieustająca walka z hiszpańskim oprawcą i - podobnie jak w przypadku Szkotów i Anglików - chęć oderwania się od suwerena i udowodnienia swojej inności. 

 Zwiedzanie bez jedzenia nie jest zwiedzaniem w pełni. A żeby dopełnić całości, trzeba napchać żołądki. Portugalska gościnność nie pozwala na pozostawienie swoich gości na wpół najedzonych. Dlatego zaprowadzili nas na Najlepszą Francesinhę na Świecie ( i chyba też największą ), a potem - w podziękowaniu za zaproszenie na kolację dzień wcześniej - zaproponowali powtórkę z poprzedniego wieczoru, ale z ich jedzeniem. Nikt nie przypuszczał, że przywiozą ze sobą catering z restauracji. Nikt nie przypuszczał też, że ponownie pojawią się wszyscy bez wyjątku. A już na pewno nikt nie spodziewał się, że ze względu na horrendalną ilość alkoholu impreza potrwa do 4 rano. Z wiadomych i całkowicie oczywistych względów wyjazd do Lizbony trzeba było przełożyć z 9 rano na 12. Przynajmniej nasi gospodarze zdążyli przed dalszą podróżą nas pożegnać, obcałować i obsypać prezentami. A do Lizbony jakoś odechciało się jechać. 

Komentarze

  1. Jeszcze raz przenieśliśmy się do Portugalii, a przede wszystkim Amares













    Marta bardzo dziękujemy za to, że mogliśmy wrócić do tych wspaniałych chwil. Renata i Irek



    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty